Krzysztof Iszkowski socjolog, ekonomista, analityk

Archiwum o ideach


O różnicach między lewicą a liberałami

Liberte!, 2010

O ile liberałowie zdają sobie sprawę z konwencjonalnego charakteru założenia o tym, że wszyscy ludzie są równi, o tyle lewicowcy zwykli traktować je dosłownie. Prowadzi ich to do przekonania, iż wobec przyrodzonej równości jednostek, wyrównanie szans powinno doprowadzić do równości warunków.

Liberalizm był filozoficznym i politycznym następstwem nowożytnego przełomu w europejskich naukach przyrodniczych. Rozwój astronomii i fizyki, które traktowano pierwotnie jako nauki użytkowe (mające, odpowiednio, ułatwić żeglugę i eksplorację pozaeuropejskich lądów oraz osiągnąć przewagę militarną) doprowadził do zakwestionowania dawniejszych wyobrażeń o świecie, z których wiele – wprost lub przez wywód – związana była z przekonaniami o charakterze religijnym.

W miarę rozwoju nauki prawdy wiary okazywały się być w coraz większej sprzeczności z wynikami doświadczenia, co musiało mieć wpływ na sferę polityczną, gdzie religijnych dogmatów używano do legitymizacji monarchiczno-feudalnego porządku. Co równie istotne, Europejczycy dość szybko zdali sobie sprawę, że człowiek może być nie tylko podmiotem, lecz także przedmiotem naukowego poznania. To dlatego – mimo iż wyciągane przez nich wnioski trudno jest dziś uznać za przejaw liberalizmu – prasocjologowie Machiavelli i Hobbes zajmują poczesne miejsce w tradycji liberalnego myślenia o polityce.

Również wyłonienie się z szeroko rozumianego liberalizmu tego, co dziś nazywamy lewicą, a więc różnych pochodnych myśli marksowskiej, miał wymiar epistemologiczny. Ta część analiz Karola Marksa, która skupiała się na dotychczasowych dziejach ludzkości była i jest zasadniczo zgodna z intuicjami liberałów. Na przykład, wprowadzone przez Marksa pojęcie wartości dodanej okazało się kluczowe dla całej późniejszej ekonomii, a jego praktyczne zastosowanie w postaci podatku od wartości dodanej (ang. value addend tax,VAT) stało się podstawą nowoczesnego systemu fiskalnego. Użycie „praw dziejowych” do przewidywania przyszłości miało już jednak charakter spekulatywny, a wyciągane z tych przewidywań wnioski polityczne, z wezwaniem do organizowania rzekomo nieuchronnej rewolucji na czele, nie miały z racjonalizmem nic wspólnego. Wbrew deklarowanemu przywiązaniu do naukowego i materialistycznego światopoglądu, marksizm i jego kolejne polityczne mutacje – socjalizm, komunizm, leninizm, maoizm, a także najbardziej umiarkowana socjaldemokracja – przyjął formę zbliżoną do religii, bardzo się od liberalizmu oddalając. […]

Liberałowie odrzucili metodę rewolucyjną jako niewystarczająco naukowo uzasadnioną (oraz, przede wszystkim, jako zbyt brutalną), ale postęp, ważny komponent naukowej metody, nie zniknął z ich wizji świata. Empiryczna obserwacja otoczenia – zwłaszcza prowadzona w dużej skali – pokazuje przecież, że kondycja ludzka ulega ciągłym zmianom na lepsze. W sferze materialnej jest to oczywiste: jeździmy coraz większymi i bezpieczniejszymi samochodami, mamy dostęp do coraz bardziej urozmaiconego jedzenia, żyjemy coraz dłużej. W sferze moralnej przekonanie o ciągłym postępie nie jest już tak silne jak było przed I wojną światową (lata 1914-1945 pokazały, że żadną miarą nie jest on nieunikniony), ale i tak ma dość solidne podstawy: inaczej niż 50 lat temu zachodnie demokracje upominają się – wymieniając ich z imienia i nazwiska – o chińskich dysydentów, tlący się bliskowschodni konflikt jest, mimo wszystko, mniej krwawy niż był w latach 70., wrażliwość na cierpienie zwierząt zwiększyła się tak bardzo, że polskie sądy zaczęły orzekać kary więzienia bez zawieszenia za znęcanie się nad nimi. […]

O ile przywiązanie do naukowego sposobu postrzegania i opisywania świata jest mocno zakorzenione w rzeczywistości, a wiara w postęp jest logiczną konsekwencją tego empirycznego nawyku, o tyle kolejna cecha wspólna liberalizmu i lewicowości – przekonanie o powszechnej równości ludzi – jest pewną konwencją, a nie stwierdzeniem faktu. Konwencja ta jest przy tym tak w dzisiejszym świecie powszechna, że z reguły się jej nie dostrzega. Jej „przezroczystość” stanowi jedną z podstaw demokracji, ale pozostaje niczym więcej niż arbitralnym sądem moralnym. W rzeczywistości teza, że wszyscy ludzie są równi i winni mieć z tego tytułu równe prawa nie wynika przecież z empirycznej obserwacji. Ta ukazuje bowiem, że ludzie różnią się pod względem wieku, płci, koloru skóry, temperamentu, fizycznych i intelektualnych możliwości. Istnieją – choć są, na szczęście, coraz mniej popularne – światopoglądy, według których powyższe różnice przesądzają o nierówności tak zasadniczej, że powinna ona znaleźć odzwierciedlenie w sferze prawa i polityki. Związane z nimi wizje dobrego społeczeństwa zakładają jego hierarchiczną strukturę (jak w feudalnych monarchiach), legitymizują zniewolenie pewnych grup ludności (jak w Stanach Zjednoczonych do wojny secesyjnej), lub też ograniczają możliwość ich udziału w życiu publicznym (wszędzie na świecie do czasu wprowadzenia powszechnego prawa wyborczego: minęło zaledwie 40 lat od czasu, gdy uzyskały je szwajcarskie kobiety). […]

O ile liberałowie zdają sobie sprawę z konwencjonalnego charakteru założenia o tym, że wszyscy ludzie są równi, o tyle lewicowcy zwykli traktować je dosłownie. Prowadzi ich to do przekonania, iż wobec przyrodzonej równości jednostek, wyrównanie szans powinno doprowadzić do równości warunków. Tak więc w idealnym społeczeństwie powinny zniknąć nie tylko różnice klasowe, lecz nawet zawodowa specjalizacja. Prorokowane przez bolszewików „rządy kucharek” to coś więcej niż zapowiedź radykalnego przewrotu społecznego. Pełną wymowę sloganu zrozumieć można dzięki fragmentowi z „Ideologii niemieckiej” Marksa, w którym rzeczywista wolność przedstawiona jest jako możliwość polowania rano, łowienia ryb po południu, pasania bydła wieczorem i oddawania się przemyśleniom po jedzeniu. Znaczy to mniej więcej tyle, że w komunistycznej utopii wszyscy ludzie rozwiną swoje możliwości tak dalece, iż nawet kucharka zdolna będzie rządzić państwem. Prawdziwa równość szans, twierdzą marksiści, musi przełożyć się na równość pozycji – a jeśli się nie przekłada, to jest to niechybnym znakiem, że była równością pozorowaną, chytrym wybiegiem burżuazji pragnącej utrzymać swoją pozycję poprzez kooptację nielicznych proletariuszy.

Cały tekst „Powrót liberałów” w VI numerze „Liberté!” oraz w internecie.