Krzysztof Iszkowski socjolog, ekonomista, analityk

Archiwum o ideach


O sprzeczności liberalizmu i katolicyzmu

Liberte!, 2013

Dobry katolik może być tylko złym liberałem, a dobry liberał jedynie chwiejnym, złym katolikiem Podkreślić należy, że w obydwu przypadkach niekompatybilność z liberalizmem nie jest cechą specyficznie katolicką. Z nielicznymi wyjątkami, wszystkie religie dokonują ekspansji w neutralnej sferze publicznej. I wszystkie, jeżeli traktowane są poważnie, mogą łączyć się co najwyżej z oportunistyczną wersją liberalizmu. Oznacza to, że w tolerującej najrozmaitsze światopoglądowe dziwactwa liberalnej wspólnocie politycznej nie ma miejsca na publiczną religię – lub, że publiczną religią takiej wspólnoty musi być ironizm, w wersji opisanej chociażby przez Richarda Rortyego.

Dochodzimy tu do sedna Lockowskiego błędu. Wspólnota polityczna, którą projektował, opierała się implicite na publicznej religii, która z pogodną ironią nie miała nic wspólnego. Propagowany pluralizm religijny odnosił się do tylko do tych wyznań, których podstawą była teodycea – propozycja wyjaśnienia, dlaczego dobry Bóg dopuszcza do tego, by ludzie cierpieli głód, choroby, nieodwzajemnioną miłość i byli wobec sobie nawzajem okrutni. Warto zauważyć, że wykluczając ich z zasady tolerancji, Locke zarzucał ateistom nie to, że nie wierzą w Boga, lecz to, że kwestionują istnienie Zła. Skoro tak, jeśli doprowadzimy koncept teodycei do logicznego końca, Zło okaże się być czynnikiem nadającym sens ludzkiemu życiu. Do takiego wniosku dochodzi w „Zbrodni i Karze” Raskolnikow, a w dzisiejszej Polsce – nihilistyczni młodzieńcy, którzy z nudów podpalają bezdomnych, „bo chcą poczuć, jak to jest zabić człowieka”.

Dobry katolik – ale również chrześcijanin innego wyznania, żyd lub muzułmanin – powinien się Złu oczywiście sprzeciwiać, ale również dla niego pozostaje ono nośnikiem sensu. Gdyby nie istniało, spadłoby przecież zapotrzebowanie na dobre uczynki, a droga do świętości zostałaby utrudniona! Jeśli więc nawet nie ma wokół nas nic, co byśmy spontanicznie uznali za złe, to trzeba go poszukać. Tym właśnie zajmują się księża, rabini i imamowie (a także wspierający ich świeccy działacze), którzy znaleźli już Zło w seksie przedmałżeńskim, prezerwatywach, in vitro, Unii Europejskiej, sobotniej jeździe samochodem, niedzielnych zakupach, homoseksualizmie, aborcji, Stanach Zjednoczonych, eutanazji, marihuanie, alkoholu, wieprzowej kiełbasie i beszamelu. Teodycea, zamiast tłumaczyć obecność Zła, sama zaczęła je produkować. Nie tylko metaforycznie – również w sposób jak najbardziej realny, bo do zwalczania powyższych „patologii” pobożni naprawiacze świata gotowi są użyć niewspółmiernie surowych środków, które powodują więcej nieszczęścia niż powstrzymują.

Pełen tekst na stronie Liberté!