Promowanie własnej książki po 16-latach od jej wydania, może wydawać się co najmniej irracjonalne, a już na pewno graniczące z megalomanią.
Ale zanim to zrobiłem, to przeczytałem teraz tę swoją pracę, myśląc o jej zaktualizowanym drugim wydaniu. I czytając uzmysłowiłem sobie, jak niewiele musiałbym zmienić w tym tekście.
Jedynie po stronie technicznej pojawiło się kilka rozwiązań wpływających na sposób funkcjonowania w firmie jako jeden z jej menedżerów. Przy czym zaistnienie Facebooka, Twittera oraz nowego Office’a, mówiąc prawdę - raczej tylko utrudnia niż ułatwia codzienne zarządzanie firmą czy zespołem.
Dalej głównym narzędziem menedżera jest telefon komórkowy – już wszechobecny w każdym momencie jego życia, w którym smsy (no może iMessage jeżeli używamy sprzęt Apple) są też pożyteczne. I dalej najbardziej skuteczny jest bezpośredni ochrzan czy operatywka, zwana odprawą lub meetingiem.
Pisząc tę książkę miałem na myśli oddziały korporacji zagranicznych, wchodzących i rozrastających się wtedy w Polsce. Dlatego pierwszym tytułem był „Przeszczep managementu”. Nasi szefowie z zachodu nie byli w stanie wymówić słowa przeszczep, a większość z nas jeszcze nie bardzo wiedziała co to jest ten management. Ale książka była przeznaczona dla studentów SGH, stąd musiała mieć bardziej naukowy tytuł, a więc – „Praktyka zarządzania międzynarodowego”.
Dzisiaj wiele z tych zasad jest lub musi być stosowana również w największych firmach polskich i również w tych działających poza rynkiem informatycznym. Może jedynie w start-upach czyli firmach rozpoczynających – ale różnie kończących nie trzeba, a nawet nie należy stosować wielu z podanych w tej książce zasad, gdyż tylko niekonwencjonalny produkt oraz niekonwencjonalne zarządzanie jego uzyskaniem może przynieść rzeczywisty sukces.
Ale wszystkim zamierzającym aplikować do pracy w oddziale korporacji lub też się już tam znajdujących (i zaczynających być sfrustrowanymi po pierwszym okresie euforii) polecam tę książkę.
Przed laty próbując namówić jakieś wydawnictwo do jej wydania, w rozmowie telefonicznej z decyzjną osobą z wydawnictwa, stwierdziłem, że - można ją przeczytać w czasie lotu do Paryża. Pani z wydawnictwa odpowiedziała – właśnie jutro lecę do Paryża. Dostarczyłem egzemplarz i dostałem potem pozytywną decyzję - to był złoty strzał.
Stąd hasłem promocyjnym tej książki jest – „daje się przeczytać w czasie lotu do Paryża” (do Nowego Jorku też – gdyż podobno nie będzie wolno na pokładzie mieć urządzeń elektronicznych - pozostaje książka). A kosztuje teraz w internecie około 10 złotych.