"A życie musi..." Kronika Biogramy WBI

Odzyskiwanie wspomnień

Wacław Iszkowski

aktualizacja: 2017.05.04

Moje wspomnienia z lat powojennych

Zafascynowany treściami tych wspomnień Cioci Stefy, zdecydowałem się przywołać tutaj moje wspomnienia - pośrednie, gdyż urodzony w 1949, nie byłem bezpośrednim obserwatorem tych wydarzeń. W okresie swej młodości, dorastania i nawet będąc młodym dorosłym - nie wiedziałem zbyt wiele o tej historii mojej rodziny.

W tych wszystkich latach, Ojciec niewiele opowiadał, czy też nawet wspominał te czasy swojej młodości. Z urywków, pojedynczych zdań wiedziałem, że mieszkali w Rokitnie, gdzie kucharka czasem dawała Jasiowi - Żasiowi pierożki do kieszonki. Samo Rokitno jawiło mi się jako jakieś gospodarstwo leżące koło Brzuchowic, miejscowości znanej z procesu Gorgonowej, gdzieś koło Lwowa.

W początkowych latach uczył się z nauczycielką mieszkającą na stałe w domu, a dopiero do gimnazjum został oddany do twardej szkoły OO. Jezuitów w Chyrowie, gdzie nie miał - z wielu niejasnych powodów - spokojnego życia. I to tak, że jego Ojciec Stefan musiał ostro interweniować u przeora Zakonu. Ale też z pewnym rozrzewnieniem oglądał raz z nami klasztor na górze w Chyrowie z okien pociągu Przemyśl-Krościenko, jeżdżący w latach 70-tych pod ścisłą radziecką ochroną skrótem przez teren ZSRR. Chciał też mnie i siostrę początkowo wdrożyć do chyrowskich porządków, ale na szczęście mu się to nie udało.

Z czasów kolejnych okupacji Lwowa kiedyś wspomniał o karmieniu wszy, czy też o uzyskaniu matury ukraińskiej oraz podjęciu studiów medycznych. O wydarzeniach z samej okupacji Lwowa nie mówił. Jedynie w żadnym przypadku nie tolerował czegokolwiek w kolorach niebiesko-żółtych, a Ukraińca rozpoznawał nawet wtedy, gdy ten mówił po angielsku.

Z czasów, wtedy niezrozumiałej dla mnie, służby w Armii Czerwonej chwalił się tylko zdobyciem Basi - potem mojej Mamy, uniemożliwiając to Dudkowi, koledze który to wymyślił służenie do mszy w kościele w Ropczycach, aby ludzie Basi i jej koleżanek nie wzięli na języki za włóczenie się z ruskimi.

Dziadka Stefana rzadko widywaliśmy, gdyż też wtedy rzadko całą rodziną jeździliśmy do Krakowa. Dziadek zaś, chyba tylko raz był w Warszawie, gdy miałem jakieś 9-10 lat. Poszliśmy razem piechotą zwiedzać miasto – Dziadek wrócił w dobrej kondycji – mając z 80 lat, a ja ledwo powłóczyłem nogami. Ale też nie przypominam sobie, aby cokolwiek mówił o latach lwowskich, czy też wcześniejszych, a miał przecież wiele do opowiadania – to były tematy tabu.

Wyjaśnienie dlaczego tak niewiele nam mówiono, było dla mnie wtedy mało sobie uświadamiane, a leżało w ówczesnej sytuacji polityczno-społecznej. Tata cały czas był pod presją faktów związanych z aresztowaniem jego brata Witka, o losach którego dowiedział się po raz pierwszy dopiero w 1956 roku, a ze szczegółami dopiero w latach 90-tych. Przed nami te fakty raczej ukrywano, ale też nie byłem tym zainteresowany. Ojciec cały czas się obawiał działań UB, albo też nawet doświadczał takich działań. Do mnie docierało, że należy się wystrzegać dwóch sąsiadów, którzy tylko pozornie są przyjaźni, a szkodzą Tacie w pracy. Mama na wszelki wypadek spaliła większość Taty dokumentów, szczególnie tych dotyczących jego podziemnej działalności. Codziennie o około 16:30 czekała na Tatę z obiadem w nerwach, paląc papierosy, gdy parę minut się spóźniał - wracając do domu piechotą z GUSu.

Kiedyś Tata stwierdził, że trzeba się na pamięć nauczyć swojego życiorysu, aby zawsze móc napisać go tak samo, dokładnie z tymi samymi opisami faktów. Na pytanie, dlaczego ma tak niewielu znajomych, a kontakty są ograniczone jedynie do najbliższej rodziny, stwierdził że tak jest bezpieczniej, gdy się nie ma zbyt wiele wiedzy o znajomych. W pracy w GUSie nie awansował, będąc zdolną i pracowitą osobą ze znajomością kilku języków, gdyż jak mawiał miał haki - pochodzenie, niejasna działalność w okresie wojny, rodzina za granicą - siostrzeniec Fel - w USA.

Na delegacje jeździł tylko do demoludów, a na zachód tylko raz do Genewy i to tylko dlatego, że jakiś generał chciał go mieć tam jako specjalistę w swojej delegacji. Podczas jednej z delegacji do Moskwy, na przyjęciu, gdy jeden z rosyjskich czlenów delegacji ujawnił się Ukraińcem, Tata z pamięci zadeklamował po ukraińsku wiersz Tarasa Szewczenki – wzbudzając tym podziw, ale i konsternację. Kiedyś też na stwierdzenie jakiegoś Rosjanina, że ten nowo wybrany Andropow to nie jest - хороший выбор - odpowiedział, a kto wam kazał go wybierać, bo u nas to każe Moskwa.

Ojciec swoje zawodowe ambicje realizował w opracowaniu klasyfikacji SWW oraz w wykonaniu i obronie pracy doktorskiej mając 50 lat. Dzisiaj czytając powyższe stwierdzenia wydają się one irracjonalne i przerysowane, ale dla wielu pamiętających jeszcze te lata w ich osobistych lub rodzinnych wspomnieniach mogą być nawet zbyt łagodne, bo inni byli aresztowani, torturowani, skazywani na długoletnie więzienie czy śmierć.

Ja jeszcze w 1969 roku doświadczyłem „negatywnego” wpływu rodziny z zagranicy, gdy na studium wojskowym po wypełnieniu szczegółowej ankiety przeniesiono mnie (i jeszcze kilkunastu innych) ze specjalizacji „radary” na specjalizację „łączność korbkowa”, co miało też pozytywny skutek, gdyż potem nie wzywano nas na ćwiczenia wojskowe.

Efektem takiego wieloletniego napięcia, bo trwało ono jakieś 35 lat od końca wojny, było permanentne zdenerwowanie Mamy i stały niepokój Taty. W chwili wyboru przeze mnie rodzaju studiów usilnie namawiali mnie na studia politechniczne - jako że zawód inżyniera jest najmniej uzależniony od aktualnej polityki - dlatego pewnie i ja i siostra zostaliśmy inżynierami informatykami. Ale teraz to informatyka staje się potężnym narzędziem polityki umożliwiając nawet „sterowanie” wyborami Prezydenta USA.

W latach już nowej Polski, Tata na emeryturze zaczął porządkować rodzinne papiery. Zacząłem się więcej dowiadywać o naszym pradziadku Romualdzie – inżynierze hydrologu, który opracował wzór na liczenie stanu wody dolnej i średniej (wzór ten jest do dzisiaj używany) i za to otrzymał Tytuł „von” od Cesarza Franza Josepha. Tytuł ten po roku 1919 został zniesiony. Ale raz, przypadkowo, użyłem kopii nadania tego Tytułu do postawienia do pionu pewnego Austriaka, który chciał być lepszy ode mnie – oj, jak poskutkowało. Ale też bezczelni Austriacy zabrali nam rodzinny grobowiec na cmentarzu w Weidlingu koło Wiednia.

Dowiedziałem się też, że Dziadek Stefan, dr praw, był najpierw urzędnikiem austriackim, potem członkiem Tymczasowej Rady Stanu ( na zdjęciu stoi koło Józefa Piłsudskiego), a od 9 listopada 1918 roku sekretarzem stanu w nowym polskim Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, po czym po trzech latach, z powodów rodzinnych, przeniósł się wraz z rodziną z Warszawy do Rokitna. Tam zajął się, najpierw wspólnie z teściem, a potem sam zarządzaniem gospodarką 1200 ha lasów w Rokitnie, a nie jakimś małym gospodarstwem.

Rodzina namawiała Stefana, że powinien część dochodów ulokować w jakiejś nieruchomości w centralnej Polsce, zamiast tylko unowocześniać Rokitno – nowe nasadzenia, prąd, telefon, młyn, willa, plany zakupu samochodu. Ale któż mógł przypuszczać, że kolejna wojna zostawi Lwów ruskim – przesuwając Polskę o setki kilometrów na zachód.

Po wojnie nasze Rodziny żyły skromnie z pensji urzędniczych, a my młodsi nie zdawaliśmy sobie sprawy jaki majątek pozostał tam za granicą i był on dla nas abstrakcją. Tata się z tym pogodził i nie było jasne, czy chciałby rzeczywiście odwiedzić te rodzinne tereny. Obiecałem mu podróż do Lwowa, ale najpierw było to mało możliwe, a potem ciągle coś wypadało. Nie zdążyłem spełnić swej obietnicy – czego stale żałuję.

Dopiero po śmierci Taty w 2001 roku, służbowo wyjeżdżałem ze trzy razy do Kijowa i raz do Lwowa. W Kijowie, będąc oficjalnie na otwarciu „Виставка телекомунікацій та зв'язку” musiałem wysłuchać hymnu ukraińskiego w otoczeniu niebiesko-żółtych flag i herbu tryzuba – słuchałem na baczność nie chcąc obrazić gospodarzy, ale myślałem o Ojcu, jak On to Tam odbiera.

W 2007 roku, będąc z żoną we Lwowie wynajęliśmy tamże mieszkającego Polaka do zawiezienia nas do Rokitna. Stanąłem na „rodzinnej ziemi”, starając się według planu, narysowanego kiedyś przez Ojca, rozpoznać to miejsce – cerkiew bardziej zapadniętą w ziemię, aleję grabową, willę wybudowaną tuż przed wojną – ale po domu nie było śladu. Na jego miejscu znajdował się pomnik pomordowanych Ukraińców przez innych Ukraińców i Rosjan. Na tablicy były też nazwiska osób, znanych Cioci sprzed wojny. Zrobiliśmy zdjęcia, we Lwowie sfotografowaliśmy kamienice przy ulicy Kindrata Rylejewa (dawniej Badenich) i wróciliśmy do Polski. Więcej nas tam nie było. Zamknięty rozdział naszej Rodziny.

O wspomnieniach Cioci

Ciocia swoje wspomnienia spisywała kilkanaście lat. Co jakiś czas uzupełniała je, dopisując nowe fakty. Zbierając materiały do kroniki rodzinnej poznawałem coraz lepiej wojenną historię rodziny, będąc coraz bardziej zafascynowany tymi wydarzeniami. Poznawałem trudne życie mojej Cioci, mojego Ojca, którzy musieli szybko dorosnąć i radzić sobie w czasach okupacji, będąc pod presją codziennego strachu.

A okupacja tych lwowskich terenów była specyficzna. Najpierw zajęli je Niemcy, którzy oddali je „po dobroci” Sowietom. Ale potem w 41 siłą odebrali i dopiero w 44 zostali wyrzuceni przez Sowietów, przy czym - zgodnie z Jałtą - już nie były to tereny Polski. A równocześnie swoje czynili Ukraińcy wchodząc w relacje z aktualnymi okupantami przeciwko Polakom. W tych wspomnieniach obserwujemy jak młoda kobieta – panienka z dobrego domu - musiała szybko dorosnąć i radzić sobie w tych czasach okupacji, wykazując przy tym zwyczajne bohaterstwo w ratowaniu swego brata, a potem w tworzeniu własnej rodziny z trudami dnia codziennego. 

I wreszcie ta możliwość odwiedzenia Ameryki, ale z pracą opiekunki do osób niewiele od niej starszych. Czytając opisy ratowania Rodziny, Cioci oraz Janka przed Ukraińcami – przychodzi konstatacja jak niewiele potrzeba, aby nas potomków nie było. Jedno uderzenie, strzał – przypadek. Pośród opisów wydarzeń znaczących, wrażenie robią opisy wydarzeń pozornie mało istotnych, ale też pokazujących przemiany jakie zaszły w ciągu tylko 5-7 lat.

Ciocia w opisie czasów tuż przed wojną notuje - Jak ostatni prezent, otrzymaliśmy to cudne słoneczne lato. Ludzie czuli, że trzeba je wykorzystać. A potem z opisu roku 1946 - A w Międzyzdrojach szumiące, bezkresne morze! Jak dawno go nie widziałam. Byłam dotąd tylko raz w życiu nad morzem, chyba w 1935 roku na Helu - na wycieczce z Mamą. I to tragiczne bezsensowne utopienie się 4-5 osób, które z radości pierwszych wolnych wakacji wskoczyły do morza – tylko nikt im nie powiedział, że morze może być groźniejsze niż Niemiec czy Rosjanin z karabinem.

Oczywiście podobnych historii było mnóstwo – wielu może w tym odnaleźć dzieje własnych rodzin. Nie wszyscy też podołali tym przemianom.

O Wujku Witoldzie

Po latach braku wieści i rozmów, dopiero z czasem poznawałem kolejne fakty z życiorysu Wujka Witolda. Był najstarszym z rodzeństwa – od mojego Taty był starszy o 12 lat – a to w młodych latach prawie przepaść pokoleniowa. Miał swoje życie – był zdecydowany w podejmowaniu decyzji, przeciwstawiając się surowemu w zasadach Ojcu.

W tych wspomnieniach dołączyłem wpis Witolda do pamiętnika, wtedy 3 letniej córki Urszulki. Jakby przeczuwając przyszłość - jest to przesłanie Ojca dla córki na przyszłe lata, gdy jego może nie będzie. Jest to wpis dla mnie wstrząsający, bo nie mogę się zgodzić że – los Polaka… z wojny czerpie swe siły i miłość Ojczyzny – oraz wojna - oczyszcza ludzkość z wad i deprawacji … daje postęp nowości. Na szczęście w swoim życiu nie przeżyłem żadnej wojny – oprócz stanu wojennego – ale nie widzę niczego pożytecznego we wzajemnym niszczeniu się plemion czy narodów.

Druga wojna światowa nikogo nie oczyściła, nam Polakom zabrała kwiat młodzieży i wpasowała nas na 45 lat w okowy socjalistycznej, durnie zarządzanej gospodarki z ograniczeniem wielu praw do własnego zdania i podróży – a co gorsze efekty tych indoktrynacji znowu po 25 latach powracają w działaniach obecnych władz oraz w głowach 30% społeczeństwa.

Nie mogę się zgodzić z tym wpisem Wujka Witolda. Niestety Witold sam na sobie jakże tragicznie doświadczył nieprawdziwości tych swoich stwierdzeń, gdy został aresztowany i skazany na katorgę na Sybirze, już na terenie wyzwolonym przez naszego polskiego sojusznika – sowieckie NKWD – alianta koalicji antyhitlerowskiej. Nie wiadomo też za co został skazany, bo z kwitka z 1991 roku z Lwowskiego Sądu Obwodowego dowiadujemy się, że wyrok został uchylony, …, z powodu braku w jego działalności elementu przestępstwa.

Ale wtedy we wrześniu 1945, gdy już istniała „wolna” PRL, jej Obywatel zostaje wywieziony 6-7 tys. kilometrów na wschód Rosji do rejonu najzimniejszego miejsca na ziemi – prawdopodobnie do kopalni złota. Tam po roku umiera – o czym Rodzina dowiaduje się dopiero po 10-ciu latach. Dobrze, że został zrehabilitowany, ale Jemu życia to nie zwróci. I Jemu oraz około 17 tysiącom jego współtowarzyszy walki podziemnej, żaden pomnik nie został postawiony i nie ma gdzie oddać im czci – a na tamtych terenach przeżyli tylko nieliczni.

Można powiedzieć, że pomniki Katynia i Starobielska oraz Pomnik Poległym i Pomordowanym na Wschodzie – są również pomnikami tych innych zawleczonych i zamęczonych na Sybirze. Ale wtedy konieczne jest dopisanie kolejnych rozdziałów do list strat.

Nie wiem tylko czy to będzie wystarczająca przestroga dla nas wszystkich, że taka sytuacja – w innej skali czy formie – może się powtórzyć, bo za tamto bestialstwo nikt nie poniósł odpowiedzialności.

Dla nas Witold zawsze pozostanie w pamięci naszych serc.

Epilog

Reasumując fakty opisane w tych wspomnieniach skonstatowałem, że nie umawiając się, w każdej z trzech linii rodzeństwa, jeden z potomków w różnym czasie i z różnych powodów postanowił wyjechać z Polski. Wnuk Witolda – Zbyszek do Kanady, Syn Stefy – też Zbyszek do USA, Córka Jana - moja Siostra Anna do Kanady. Za granicą w USA mieszka też córka Gustawa, brata Stefana – Micha oraz Gustawa prawnuczka Anna w Australii. Nie chcę z tego wyciągać zbyt daleko idących tez, ale „natura” na wszelki wypadek postanowiła rozmieścić poza Polską i Europą, na większym obszarze świata, geny tej już bardzo nielicznej rodziny Iszkowskich.