Współpraca konkurentów
Z dr. Wacławem Iszkowskim prezesem Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji rozmawia Krystyna Karwicka-Rychlewicz.
Wywiad ten został opublikowany w czasopiśmie INFORMATYKA Nr 6/1994.
Wśród swoich podstawowych celów PIIT wymienia pomoc biznesową dla firm działających na naszym rynku informatyki i telekomunikacji. Ta branża dotychczas znakomicie sobie radziła bez niczyjej pomocy. Obecnie musi szukać obrońców?
W latach 80. był to bardzo chłonny rynek, zyskowność wynosiła nawet ponad 20%. Jednocześnie firmy komputerowe, głównie handlowe, miały niewielki wpływ na to, co działo się np. w administracji, bankowości, telekomunikacji czy w dużych zakładach produkcyjnych. Obecnie ten rynek bardzo się zmienił. Są poważni odbiorcy, zmieniła się też struktura firm komputerowych. Mamy wprawdzie sporo firm małych, ale są i duże, o wielomiliardowych obrotach, utworzono przedstawicielstwa światowych firm informatycznych. To wszystko spowodowało, że rynek zaczął funkcjonować według nowych zasad. Nie osiąga się obecnie oszałamiających zysków, wpływ na sytuację wszystkich firm mają przepisy podatkowe, finansowe, celne, zasady prowadzenia przetargów, kontyngenty itp.
Nawet najsilniejsza firma nie jest w stanie zadbać o zapewnienie sobie odpowiedniej ochrony finansowo-prawnej. Trzeba wziąć też pod uwagę, że w tej branży zaczęli działać ludzie, którzy - w większości przypadków - uprzednio nie mieli nic do czynienia z jakimkolwiek biznesem. Ci ludzie, przeważnie z wykształceniem technicznym nie bardzo wiedzieli, jak można dbać o własne interesy współdziałając z konkurentami, gdy w grę wchodzi np. tworzenie lobby wywierającego nacisk na prawodawców. Pierwszą próbą zebrania firm informatycznych i pokazania im, że wspólnie można osiągnąć więcej, było utworzenie Stowarzyszenia Rozwoju Systemów Otwartych. Powstanie Izby było logicznym tego następstwem.
Czy w krajach zachodnich są odpowiedniki PIIT?
W każdym kraju Unii Europejskiej są tego typu organizacje; tworzą one EUROBIT. Być może z czasem i my się do niego włączymy. W St. Zjednoczonych też istnieje lobby firm komputerowych, które wywiera wpływ na rząd USA, gdy ten chce uchwalić ustawę, która by im przeszkadzała. To m.in. dzięki naciskowi firm komputerowych został np. zlikwidowany COCOM.
Mamy już w kraju cztery organizacje grupujące firmy i ludzi związanych z informatyką. Czy nie jest to mnożenie bytów ponad potrzebę?
W ubiegłym roku było jeszcze sporo niejasności dotyczących sfery działań tych organizacji. Wynikało to z tego, że część osób była związana z kilkoma organizacjami. Obecnie udało się te sprawy wyjaśnić i uporządkować. Osoby działające w tych organizacjach - nazwijmy je aktywem informatycznym - zostały' „rozparcelowane” , określony jest wyraźnie zakres ich działania. Polskie Towarzystwo Informatyczne skupia osoby z wykształceniem informatycznym, zajmuje się ich sprawami zawodowymi. Stowarzyszenie Rozwoju Systemów Otwartych, które ma duże zasługi w utworzeniu Izby, musiało nieco zreformować się. Obecnie dąży do skupienia grupy użytkowników systemów informatycznych. Chce m.in. zbierać opinię dużych użytkowników systemów informatycznych na temat tego, jak oni widzą informatyzację, omawiać wspólnie problemy, korzyści i zagrożenia. Z czasem przy Stowarzyszeniu mogłyby się afiliować istniejące już grupy użytkowników IBM, Digitala, Oracla, Novella itp. Stowarzyszenie Polski Rynek Oprogramowania PRO stawia sobie jeden główny cel - ochronę twórców oprogramowania.
Wśród działań Izby wymienione jest prowadzenie analiz rynkowych i opracowywanie raportów gospodarczych.
To bardzo ambitne zamierzenie. Jak dotąd bowiem, wiedza o naszym rynku bardziej wynika z intuicji niż z rzetelnych badań. - Na świecie są stosowane dwie metody ilościowego badania rynku. Pierwsza - bada się użytkowników, np. pytając się, jakie jest ich zapotrzebowanie na Windows, a jakie na Novella. Tego typu badania prowadzi wiele organizacji. Druga metoda to ranking firm komputerowych, analiza podaży. Takie badania prowadzi m.in. Computer World. Izba nie zakłada robienia analiz ilościowych. Dla nas większe znaczenie ma analiza jakościowa rynku. Chcemy poszukać odpowiedzi na pytanie, jaki jest stan rynku, co jest na nim pozytywne z punktu widzenia firm komputerowych, a co negatywne. Chcemy wiedzieć, jakie będzie w najbliższym czasie zapotrzebowanie na informatykę, jak te potrzeby będą definiowane, czy i na ile użytkownik będzie świadomy swoich potrzeb, jak do tego będzie przygotowany i jakiego rodzaju mogą być zewnętrzne ograniczenia dalszego rozwoju rynku informatycznego.
Taką analizę jakościową Izba przygotowuje. Tego nie da się zrobić od razu, trzeba stosować metodę kolejnych przybliżeń. Wstępne przybliżenie jest już gotowe. Ostateczną wersję chcielibyśmy przedstawić na Kongresie Informatyki Polskiej, który odbędzie się pod koniec roku. Analiza jest przygotowywana nowoczesnymi metodami, nie jest to wyłącznie zbiór wypowiedzi i referatów. Środowisko informatyczne niepokoją trzy sprawy. Pierwsza to ochrona prawna oprogramowania, druga - ciągle aktualna - to przetargi i trzecia - kontyngenty. Jeśli chodzi o ochronę prawną oprogramowania, to uchwalenie ustawy o prawie autorskim zamyka pewien etap. Teraz trzeba ją zacząć egzekwować. (Szerzej pisaliśmy o tym w numerze majowym INFORMATYKI).
O przetargach mówi się dużo i na ogól nie najlepiej. Kontrowersyjna jest też sprawa kontyngentów. Jakie jest stanowisko Izby w tych sprawach? -
Ja bym nie demonizował sprawy przetargów. O niewielkim zakupie decyduje cena i inne czynniki, np. zaufanie do firmy, pewność, że zawsze otrzyma się od niej pomoc. Jeśli chodzi o duże przetargi, prowadzone przez Bank Światowy, to stosowane są tam ich procedury i nie można zakładać, że jakieś układy i układziki mogą wpłynąć na wynik przetargu. Trzeba też wziąć pod uwagę, że przygotowanie oferty na duży przetarg wymaga zainwestowania na początek 100-200 tys. USD. Nie każdą firmę na to stać. Ale to prawda, że trzeba wypracować jasne zasady przetargów, częściowo można oprzeć się na wzorcach zagranicznych, nie można ich jednak w pełni powielać.
Przygotowywana ustawa o zamówieniach rządowych w sporej części opiera się na tym, co zostało przez nas przekazane do twórców projektu. Myślę, że ta ustawa uprości dużo spraw w sferze informatyki. Coraz więcej użytkowników jest świadomych, że kupowanie „pod stołem” grozi katastrofą. Swoją drogą, w Polsce o zakupach w ogromnym stopniu decyduje jeszcze cena. Kryterium ceny przestałoby być istotne, gdyby istniał u nas system bankowy z prawdziwego zdarzenia. Na Zachodzie nikt od razu za wszystko nie płaci. Można wziąć sprzęt i cały system na kredyt lub w leasing. Kiedy np. jest przygotowany duży system, zagraniczna firma kredytuje dostawę sprzętu, ale polska firma, robiąca aplikację, ma małe szanse wytrzymania bez zapłaty w dłuższym okresie czasu. Normalnie mogłaby iść do banku, powiedzieć, że współpracuje z dużą firmą i wówczas każdy bank powinien udzielić jej kredytu. Oczywiście nie na 50%, ale na 7-10% . Firma wtedy może taki kontrakt zrealizować, a użytkownik płaci wówczas, gdy zobaczy, że system działa.
W ubiegłym roku po raz pierwszy wolny rynek informatyczny przestał rządzić się naturalnymi prawami - zostały wprowadzone kontyngenty.
Izba jest przeciwnikiem kontyngentów, chociaż bierze udział w komisjach i stara się, aby kontyngenty były rozdzielane w sposób sensowny, logiczny. Pozwala to zachować pewną sprawiedliwość, jeśli w ogóle w takich przypadkach może być mowa o sprawiedliwości. Winą za wprowadzenie kontyngentów można przede wszystkim obciążać tych, którzy obłożyli komputery 20% stawką celną. W krajach Unii Europejskiej istnieje tzw. karnet Euro 1, który mówi, że jeżeli coś jest wyprodukowane w kraju należącym do Unii, to wtedy stawka celna wynosi 5%. Wszyscy powszechnie wiedzą, że PC-tów nikt tak naprawdę nie jest w stanie wytworzyć w Europie; podstawowe komponenty do komputerów pochodzą z kilku firm światowych ulokowanych w USA, bądź na Dalekim Wschodzie.
Ale kilka firm europejskich dostało Euro 1, poniekąd prawem kaduka, I sprowadzało do nas sprzęt podbijając ceny. Powstał problem polskich firm, które też potrafią składać PC-ty, co nie jest rzeczą trudną. Stąd pomysł kontyngentów. W tym roku wszystko, niestety, powtórzyło się, bo nie można było wynegocjować zmiany taryfy celnej. Być może obecnie - po wejściu w życie nowych ustaleń światowych na temat stawek celnych - sprawa rozwiąże się sama. Trzeba powiedzieć, że w ub.r. kontyngenty zostały wykorzystane w ok. 80%, a więc nie były one dla kogokolwiek barierą. Natomiast sformułowanie rozporządzenia było niejasne, Izba pomogła więc MWGzZ stworzyć regulamin, który sprawę upraszczał.
Jakie zamierzenia udało się Izbie zrealizować od czasu jej powstania (styczeń 1993 r.), a na jakie dopiero obecnie przyjdzie czas?
Pierwszy rok był poświęcony na samoorganizowanie oraz na stworzenie pewnej struktury i możliwości funkcjonowania. Z natury rzeczy zakres działań nie był tak szeroki, jak by się chciało. Jakimś sukcesem było uporządkowanie sprawy kontyngentów. To na początku zajęło dużo czasu i energii. Udało się porozumieć z ludźmi zarządzającymi informatyką w różnych urzędach administracji państwowej oraz namówić ich, by zaczęli z nami współpracować, wysłuchiwać naszych opinii, uwzględniać je w opracowaniach prawnych.
Udało się wywrzeć pewien wpływ np. na organizację targów komputerowych, które też przeżywają kryzys. Mamy nadzieję, że każde następne targi będą lepsze, przyniosą większy pożytek jego uczestnikom. Nie da się, niestety, w najbliższym czasie zmienić tego, że w Warszawie nie ma normalnej powierzchni wystawienniczej tylko „buduary” wokół sali Kongresowej. Miasto musi wreszcie stwierdzić, że to jest potrzebne. Pozytywnym przykładem jest Kraków, gdzie zorganizowany był INFOFESTIWAL. Władze miasta doceniły korzyści płynące z goszczenia nas u siebie, dowodem tego jest chociażby udostępnienie Sukiennic. Nikt się nie bał tego, że komputery stały przy obrazach. Dzięki temu wielu młodych ludzi, którzy przyszli tam dla komputerów, obejrzało też obrazy, być może po raz pierwszy.
Nadal jesteśmy dopiero na początku układania stosunków Izby z firmami telekomunikacyjnymi. Powoli i to zaczyna się zmieniać, firmy telekomunikacyjne zaczynają dostrzegać korzyści płynące z ich współpracy na forum Izby. W tym roku spróbujemy określić, jaki jest rzeczywisty zakres ich problemów. Nikt nie wie, jakie mają być ich relacje z monopolistą, jakim jest Telekomunikacja Polska, co powinno zrobić Ministerstwo Łączności, by zmienić te relacje. Chcemy im pokazać, że można i należy współpracować z Ministerstwem Łączności przy tworzeniu nowych ustaw, że trzeba wspólnie definiować problemy. Ministerstwo też zresztą widzi, że bez reprezentacji firm, które będą stroną, nie uda się stworzyć ustawy, która byłaby w pełni, czy przynajmniej w znacznym stopniu, zaakceptowana przez wszystkich uczestników rynku telekomunikacji.
Druga podstawowa sprawa, której w ubiegłym roku nie udało się załatwić, po prostu z braku pieniędzy, to stworzenie nowej taryfy celnej. Prawdę powiedziawszy wyręczamy tutaj, w pewnym sensie, administrację państwową. Tymczasem technologia informatyczna poszła tak daleko naprzód, że obecna taryfa celna nie odpowiada rzeczywistości. GUC jest zainteresowany tym, by taka taryfa powstała, jest też zainteresowany przeszkoleniem przez nas celników, by traktowali np. ploter jako część systemu komputerowego.
Istotną sprawą jest ustawa o samorządzie gospodarczym, do której też zgłaszamy swoje uwagi. Ostatnia koncepcja zakłada, że każda firma będzie musiała należeć do izby gospodarczej - branżowej lub regionalnej. Obecnie mamy 150 członków. Dla niektórych firm barierą jest składka. Szczególnie dotyczy to małych firm. Mimo wszystko jestem przekonany, że w końcu roku będzie nas więcej.
Dziękuję za rozmowę.