Życie (chwilowo) bez smartfona
Felieton ten został opublikowny w CRN 2022/10
Problem opisany w tym felietonie jest zapewne znany każdemu, kto od lat używa smartfona, jeżeli się nad chwilę zastanowi. Ale tego nie robimy, nie analizujemy codziennej obsługi coraz większej liczby aplikacji – jesteśmy powoli „gotowani jak żaba we wrzątku”. Może czas wyskoczyć.
W dużym sklepie z ubraniami przy kasie stoi kolejka. Pierwsza osoba, młode dziewczę chce zalogować się w swoim telefonie do aplikacji tej sieci sklepów. Wtedy będzie mogła uzyskać 10% upustu na zakupiony ciuszek. Ale biedna zapomniała hasła. Sprzedawczyni stara się jej pomóc odzyskać hasło, ale dziewczę ma kłopoty z dostępem do własnych mejli. A kolejka robi się coraz dłuższa i coraz bardziej niecierpliwa. Wreszcie udało się zeskanować kod aplikacji i można dokonać płatności. Ale dziewczę miało jeszcze trzy sztuki do zwrotu, a mając tę aplikację zwrotów można dokonać aż w ciągu 365 dni. Sprzedawczyni znowu cierpliwie wspomagała ją w przejściu odpowiedniej procedury, aby można było sczytać kod zwrotu produktu. Uff, udało się. Jeszcze tylko płatność telefonem. Kolejka zamarła, patrząc czy dziewczę pamięta odpowiedni kod. Yes!
Następną osobą była starsza Pani, która mając kilka wybranych ciuchów wyjęła smarfon potwierdzając sprzedawczyni, że ma aplikację tego sklepu. Kolejka, już dłuższa, wstrzymała oddech, ale Pani sprawnie uruchomiła aplikację i dała do sczytania kolejne kody dla uzyskania rabatu. Potem zapłaciła kartą, pamiętając pin. Kolejka odprowadziła ją wdzięcznym wzrokiem.
Kolejna Pani od razu powiedziała, że nie ma i chce mieć tej aplikacji, a za zakup płaci gotówką, kładąc na ladzie banknot 500 zł (jest na nim portret króla Jana III Sobieskiego - jakby ktoś jeszce nie widział tego nominału). Sprzedawczyni stwierdziła, że nie ma jak wydać, po czym z banknotem pobiegła na zaplecze. Pewnie chciała z kimś sprawdzić, czy aby jest prawdziwy? Ostatnia z kolejki, zniecierpliwiona, rzuciła na ladę sukienkę i wyszła ze sklepu.
Liczba aplikacji w smartfonach rośnie wykładniczo. Każda sieć sklepów, producent, usługodawca, admnistracja i wielu innych nakłania do zainstalowania jego aplikacji, bo dotychczas oferowane zalogowanie się na jego witrynie już nie jest wystarczające. Klienta trzeba mieć stale na „podglądzie”, powiadamiając go na bieżąco co jeszcze chcielibyśmy mu/jej zaoferować, a jak przypadkiem znajdzie się koło sklepu, bo dostęp do lokalizacji jest obowiązkowy, to wysyła mu się nakaz jego odwiedzenia.
Teraz popularna (aż się system chwilowo zawiesił) staje się aplikacja Vitay, gdyż dzięki niej będzie można zaoszczędzić 30 gr na litrze dla 3*50 litrów paliwa na miesiąc, w sumie jakieś 3,75% - dużo niżej od aktualnej inflacji. Również konkurencja z Shella zaoferowała podobne rabaty z ich aplikacji. Ja, z natury oporny na takie gadżety, dałem się skusić aplikacji płatności za parking (trzeba tylko pamiętać o zaznaczeniu końca parkowania, bo policzą do 20:00), zakupu biletu na podmiejski pociąg oraz aplikacji towarzyszącej nowo zakupionej hybrydzie. Aplikacja ta pamięta o terminach serwisu, wylicza procent czasu ostatniej podróży na silniku elektrycznym oraz ocenia moją dbałość o jazdę ekologiczną (już uzyskałem 98 pkt. na 100). Pokazuje też aktualne położenie samochodu, co dla tego modelu - często sobie „pożyczanego” - jest pewną szansą na jego dopilnowanie. Ale też RODO się tutaj kłania.
Niedawno wybieraliśmy się w podróż lotniczą i trzeba było się stawić na lotnisku około 5:30 rano. Dotychczas wieczorem dzwoniłem do jednej z korporacji i zmawiałem taxi na 5:00 – do lotniska mamy ok. 4km. Teraz też zadzwoniłem i dowiedziałem się, że zmieniły się zasady i zamówienie można złożyć dopiero na godzinę przed jazdą. Zacząłem szukać telefonu innej korporacji, ale u wszystkich zamawianie taxi jest tylko przez aplikację. No to zdecydowałem się jedną z nich zainstalować. Zainstalowała się, ale równocześnie zainstalowała się aplikacja wynajmu hulajnóg oraz poleciła zainstalowanie aplikacji korzystania z transportu w Irlandii. Uczciwie też poinformowała, że moje dane, takie jak położenie, dane użytkownika, kontaktowe i finansowe, historia wyszukiwania, dokonywane zakupy, itd. mogą być użyte do mojego śledzenia w aplikacjach i witrynach używanych przez inne firmy. UPS, trudno muszę mieć tę taxi rano.
Spróbowałem ją więc zamówić na 5:00. Wybrałem lepszą wersję auta - ZAMAWIAM. W odpowiedzi – tego zamówienia nie możemy zrealizować, bo nie ma akurat tych aut. Druga próba – zwykłe taxi na 5:00. ZAMAWIAM. W odpowiedzi – taxi może być podstawione między 5:00 a 5:20. Za późno, rezygnuję i trzecia próba na 4:50. Zaakceptowane. Poszedłem spać, a rano o 5:00 dowiedziałem się, że zlecenie nie zostało zatwierdzone. Pewnie zostałem przez ich sztuczną inteligencję oceniony jako mało poważny klient co aż trzy razy składa i odwołuje zamówienia. Pobiegliśmy do autobusu. A dawniej jak się taxi nie pojawiało, to telefon do dyspozytora i udawało się ją odnaleźć – bo kierowca pomylił uliczki. A teraz tyle tej nowoczesności.
Tak wiem, że marudzę, bo większość już używa wielu aplikacji i je sobie ceni. Cały telefon jest nimi wypełniony, aż brakuje pamięci. A sprawa śledzenia jest jakoś mało istotna. No dobrze, jak dla was te aplikacje są wygodne i pożyteczne – wasza wola. Oby tylko prezes (tak – ten prezes) ich wam nie ograniczył.
No to załóżmy, oczywiście hipotetycznie, że gdzieś i jakoś tracimy nasz smartfon. Jeszcze istnieje nadzieja, że dzwoniąc do niego z pożyczonego telefonu usłyszymy go, albo też go zlokalizujmy z witryny komputera. Ale jak upadnie, rozbije się, wpadnie do wody, do klozetu (sorry, to częsty przypadek) – po prostu staje się nieużyteczny. Jeszcze gorzej jak nam go wyrwą z ręki, ukradną. Według szacunków w USA 113 komórek jest gubionych lub kradzionych w każdej minucie. W UK od 2007 roku zaginęło ponad 100 milionów smartfonów, z czego tylko 7% wróciło do właścicieli. W Polsce ginie lub jest kradzionych kilkaset tysięcy. Młodzi użytkownicy tracą średnio smartfon raz na rok, ci 25+ średnio co 3 lata, powyżej 35 co 4 lata, a seniorzy raptem jeden w swoim długim życiu.
Z utratą telefonu tracimy cząstkę życia. Nawet nie możemy zadzwonić z innego aparatu do Musi, Dyra, Kociaczka, bo nie znamy na pamięć ich numerów. Nie możemy się autoryzować w elektronicznym dostępie do konta, lekarza, urzędnika. Nie możemy dokonywać opłat i zapłaty za towary i usługi, pobrać pieniędzy. Tracimy wszystkie aplikacje i benefity przez nich oferowane. A tragedią jest brak uczestnictwa w mediach społecznościowych. Po prostu zgroza. Co robić?
Pierwszym krokiem powinien być zakup zwykłej komórki z kosza w sklepie za jakieś 100 zł. Potem u operatora trzeba uzyskać sim z naszym numerem z jednoczesną blokadą tegoż numeru w straconym smartfonie. Mając numer IMEI tegoż straconego smartfona możemy go też całkowicie wyłączyć użytkowania. Następnie staramy się odtworzyć listę najważniejszych kontaktów, szczególnie że mogą być one potrzebne do zebrania funduszu na nowy smartfon. Robimy też weryfikację jakie z dotychczasowych użyteczności z naszego już byłego smartfona możemy realizować posługując się esemesami lub bezpośrednim kontaktem. Potem idziemy kupić nowy smartfon, taki na jaki nas akurat stać. Chociaż STOP – a może to co mamy jest dla nas wystarczające. Nie potrzebujemy tych widżetów, a i bateria dłużej trzyma moc oraz tej komórki nie można zhakować ani precyzyjnie zlokalizować. A jeżeli już musicie mieć te aplikacje, to może tylko te rzeczywiście użyteczne. Przecież wiele z tych zainstalowanych uprzednio użyliście tylko raz, dwa razy. I życie będzie spokojniejsze.
Z życia. Już po opublikowaniu tego felietonu - mojego kuzyna z zagranicy spotkał taki przypadek w Polsce. Źle się poczuł, udał się do lekarza, a lekarz po zbadaniu polecił mu zgłosić się natychmiast na SOR. Płacąc kartą w taksówce, zdenerwowany wprowadził 3 razy błędny pin. Karta została zablokowana, Dobrze, że miał przy sobie (tylko) 50 zł. Po przyjęciu do szpitala, stwierdził że jego komórka już jest "dead", a ładowarki nie miał przy sobie. Niestety model jego komórki jest mało w Polsce popularny, a ładowarki tym bardziej. Dobrze, że był na tyle przytomny, że pamiętał mój numer komórki. Z pożyczonej wysłał do mnie esemesa. Rano dostarczyłem mu drugą komórkę oraz nieco rzeczy i gotówki. Potem udało się, z pewnym trudem kupić odpowiednią ładowarkę.[Dobrze, że UE podjęła decyzję o unifikacji złącza do zasilania i ładowarek do wszystkich nowych urządzeń cyfrowych - ale dopiero za dwa lata!]. Niestety trudniej było odblokować kartę, bo wymagało znajomości telefonicznego pina (dobrze, że do polskiego banku) oraz dłuższej procedury. Tym razem się udało.
Ale też spróbujcie wyobrazić siebie w takiej sytuacji, a może nawet (czego Wam nie życzę) gorszego splotu negatywnych przypadków. Dobrze jest mieć przemyślaną procedurę obsługi takiej sytuacji, chociaż życie często przynosi bardziej nieoczekiwane przypadki.