Moja misja w PIIT (cz.I)
W ostatni dzień marca 2017 roku oficjalnie zakończyła się moja praca dla Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Otrzymałem absolutorium w kadencji 2015-2017 za okres sprawowania funkcji Prezesa do 14 czerwca 2016 roku. Tak zakończyła się 23-letnia misja pracy w PIIT – a że to była misja to niech zaświadczy o tym tych kilkadziesiąt zdań. Oczywiście nie była to mission imposible, chociaż czasem znajdowaliśmy się i w takiej sytuacji.
Ale zacznijmy od grudnia roku 1992, kiedy to Andrzej Florczyk, Andrzej Jabłoński oraz Wiesław Ossowiecki ze Stowarzyszenia Systemów Otwartych wpadli na pomysł utworzenia izby firm informatycznych i telekomunikacyjnych. Dla kilku firm była to też potrzeba chwili, gdyż ówczesny rząd zaczął wprowadzać kontyngenty na import elementów do asemblacji pecetów. Nowo powołana, w styczniu 1993 roku, Izba poradziła sobie z tym problemem, stając się od razu partnerem dla administracji. Ty trzech Panów wyszukało mnie również na kandydata na Prezesa Izby. I tak co dwa lata poddawałem się procedurze wyboru.
Początkowo naszym zadaniem była głównie merytoryczna edukacja rządzących czym jest informatyka, jak należy ją rozumieć, do czego można jej używać i czego można od niej oczekiwać. Administracja jeszcze nie potrafiła z niej korzystać, a pierwszy projekt POLTAX powstawał z ogromnymi trudnościami. Ja często, objaśniając posłom czy ministrom elementy informatyki, korzystałem z umiejętności z mojej poprzedniej profesji – nauczyciela akademickiego w Instytucie Informatyki Politechniki Warszawskiej.
Do PIIT zapisywały się nowopowstałe firmy polskie oraz prawie wszystkie już wiele lat istniejące firmy ZETO. Zgłaszały się też, jeszcze niewielkie, przedstawicielstwa firm amerykańskich. Pojawiły się też nowotworzone polskie firmy telekomunikacyjne podejmujące walkę z monopolistą Telekomunikacją Polską. Każdy z członków Izby miał nadzieję załatwić poprzez Izbę swoje sprawy, ale tu następowało ścieranie się konfliktów interesów. Często nie było też szansy na jakiekolwiek porozumienie, gdy spierali się przedstawiciele dwóch korporacji, które to nakazały każdemu z nich bronić ich punkt widzenia. Trzeba było wybierać sprawy ich łączące, przynajmniej dla części firm, prowadząc też negocjacje pomiędzy nimi dla uzyskania wspólnego stanowiska. To zadanie pozostało w Izbie do dzisiaj.
Wtedy jeszcze przeważnie spieraliśmy się merytorycznie o rozumienie korzystania z produktów i usług telekomunikacyjnych i informatycznych. Nawet w dyskusjach nad treściami ustaw zapisane tamże prawa, przekładaliśmy na możliwość lub brak ich technicznej realizacji. Jeszcze nie było prawników, specjalizujących się w zagadnieniach ICT (dopiero po latach udaje się po części zastąpić to „widzenie herbaty” polskim terminem teleinformatyka), którzy by każdą rzecz rozpatrywali według zasad interpretacji prawnych. Uczyliśmy się zasad prowadzenia lobbyingu w nowej polityczno-ekonomicznej rzeczywistości. Nie zawsze to było proste, jak firmy mają pogodzić chęć zaprezentowania i objaśnienia potencjalnym klientom nowe produkty i usługi, gdy są one dostępne tylko za granicą - bez zafundowania im wyjazdu dla ich obejrzenia, co obecnie już rodzi podejrzenia o korupcję.
W Izbie odbijała się też sytuacja rynkowa, gdzie przedstawicielstwa korporacji przechodziły z dotychczasowego układu partnerskiej współpracy na układ współpracy w kanale. Stawały się one bowiem coraz silniejsze z coraz większymi możliwościami finansowo-marketingowymi. A firmy polskie musiały szukać kapitału na giełdzie lub rolować kredyt kupiecki.
Na rynku telekomunikacyjnym trwały przygotowania do demonopolizacji TPSA. W 1996 roku pojawiło się dwóch dużych operatorów budujących wraz z już pierwszym istniejącym na rynku, sieć telefonii mobilnej. Dla Izby nastał czas ścierania się poglądów przedsiębiorstw telekomunikacyjnych, które zdawały sobie sprawę, że często od przysłowiowego przecinka w ustawie regulującej ich działanie zależą ich przyszłe koszty i przychody. Takie stwierdzenie jest ważnym po dziś dzień.
Równolegle z bieżącą działalnością zajmowaliśmy się promocją polskiego rynku informatycznego. Braliśmy aktywny udział w targach komputerowych, które otwierałem wspólnie z najwyższymi władzami (wtedy i Prezydent i Premier chcieli być nowocześni i z chęcią patronowali takim wydarzeniom). Zainicjowałem wystąpienie polskich firm na Targach CeBIT – gdzie najpierw tylko 20 firm zajęło niewielki sektor – wzajemnie się oddzielając przepierzeniami od swoich krajowych „konkurentów”, gdy na zewnątrz było ponad 2000 wystawców z całego świata. Trzeba było przełamywać wiele barier mentalnych nawet u już doświadczonych biznesmenów.
Szczególnie pozytywne znaczenie miało zorganizowanie przez PTI, PIIT przy współpracy innych organizacji trzech Kongresów Informatyki Polskiej. Znaczące grono specjalistów informatyków z nauki, administracji oraz firm sformułowało w trzech Raportach pokongresowych podstawy funkcjonowania i rozwoju rynku informatycznego, internetowego oraz po części telekomunikacyjnego.
Jeszcze wtedy Izba była na etapie formułowania kolejnych strategii rozwoju rynku, ale to już zaczęło się niezauważalnie kończyć – przechodziliśmy do defensywy – do obrony przed coraz bardziej rozbudowywanymi w przepisy zobowiązujące i ograniczające ustawami, wprowadzanymi w związku z wstępowaniem Polski do Unii Europejskiej.
W Izbie w imieniu członków zaczęli się coraz częściej pojawiać prawnicy wraz ze szczegółowymi opiniami prawnymi dotyczącymi nowych proponowanych projektów ustaw. Prawnicy już sprawnie korzystali z procesora tekstów poszerzając swoje opinie o dodatkowe uzasadnienia i kopiowane z baz danych rozstrzygnięcia sądowe. Trzeba było się odnaleźć w tej nowej sytuacji i przygotowywać ujednolicone opinie Izby, godzące często dość rozbieżne stanowiska. Z trudem udawało się je ograniczać je do kilku stron, chcąc zadbać o czas urzędników, którzy musieli je przynajmniej raz przeczytać oraz skomentować. Trudno też było ( i jest) przekonać przedstawicieli firm do unikania wpisywania do opinii zdań odrębnych, gdyż w ten sposób odbiorcy opinii czują się zwolnieni od zajęcia stanowiska.
Ale muszę przyznać, że po tych latach spędzonych przy tworzeniu od podstaw wielu ustaw – o prawach autorskich, o ochronie danych osobowych, o podpisie elektronicznym, o informatyzacji, prawo telekomunikacyjne, itp. dość dobrze zacząłem się orientować w funkcjonowaniu prawa. Już wiedziałem, że algorytmizować można tylko dobrze sformułowane procedury postępowania administracyjnego, gdyż dla innych zapisów mogą być zawsze różne interpretacje prawne uwzględniające inne istotne elementy sprawy czy też inne przepisy. Moje umiejętności algorytmizowania spraw mogły mieć tylko połowicze zastosowanie. Jeszcze długo komputery nie zastąpią prawników.
A PIIT po przyjęciu do Izby kilku kancelarii prawnych oraz powołaniu Sądu Polubownego ds. domen z doświadczoną kadrą arbitrów, stawała się największą w Polsce wirtualną kancelarią prawną z możliwością skorzystania z najlepszych na rynku prawników w specjalnościach teleinformatycznych (oni dalej mówili I See Tea).
Taka sytuacja spowodowała jednak zmianę relacji Izby z Prezesami i Zarządami firm – jej członków. W poprzednich latach było możliwe zorganizowanie merytorycznego spotkania z prezesami nawet największych firm dla przedyskutowania istotnych dla rynku zagadnień oraz określenie celów strategicznych dla działania Izby. Teraz prezesi i zarządy scedowawszy relacje z Izbą na swoich prawników nie widzieli już takiej potrzeby, a nawet w aktualnych czasach mogli się obawiać takich spotkań nie chcąc być posądzonym o tworzenie zmowy rynkowej. Miałem tylko możliwość spotkać się z (prawie) każdym Prezesem osobno, ale to już nie przekładało się na wspólne wyznaczenie celów działania Izby.
Prezesi wspólnie woleli i dalej wolą spotykać na uroczystych radach programowych konferencji, na których oni lub ich firmy byli i są nagradzani ciężkimi w rękach statuetkami. Liczą też wtedy na bezpośrednie widzenie z VIPami z administracji, nawet jeśli ci wpadają na chwilę tylko na uroczyste otwarcie.
Teraz trudno jednoznacznie oceniać opisaną wyżej sytuację, gdyż też nie mieliśmy jednoznacznego modelu funkcjonowania takiej organizacji jak izba gospodarcza. Pośród setek istniejących izb, tylko kilka z nich wybiło się na samodzielność i publiczną oraz medialną widoczność – a zapewne najbardziej z nich to ZBP, ale stoją za nią bardzo bogate banki. Przez jakiś czas widoczne były, wzajemnie się bez sensu zwalczające, organizacje wielosektorowe: KIG, Lewiatan, KPP, BCC, ale dzisiaj nawet one jakby zanikły. Drugim problemem ograniczonego wzrostu Izby był fakt, że władze ustawodawczo-administracyjne dla pluralizmu konsultacji społecznych zaczęły praktycznie równorzędnie traktować takie sformalizowane organizacje jak izby czy PTI oraz stowarzyszenia czy fundacje mające tylko po kilku, kilkunastu członków, czy nawet dobrze się nazywające spółki oraz instytuty.
Strona 1