"Życie będzie biegło..." "Mjr Iszkowski" O Jerzym WBI

Odwrót kontrolowany

Wacław Iszkowski

aktualizacja: 2018.05.26

Klęska kampanii wrześniowej wzmocniona nieoczekiwaną napaścią Związku Sowieckiego na Polskę od wschodu, odebrała nadzieję na zmianę losów początku tej wojny. Tysiące żołnierzy rozbitej armii oraz lotników zniszczonego lotnictwa, a także cywilni uchodźcy miało tylko jedną drogę odwrotu – na południe do Rumunii i na Węgry. Był to pierwszy na taką skalę odwrót wojska i cywilów poza granicę Polski. Ewakuacja ta była prowadzona na terenie innych państw, przy zdezorganizowanej własnej administracji cywilnej i wojskowej. Kilkadziesiąt tysięcy wojska i cywilów zostało przetransportowanych – po części nielegalnie – na odległość od 4 do 6 tysięcy kilometrów do Francji.

Dzisiaj dysponujemy już szerszymi, ale chyba dalej niepełnymi opisami tej ewakuacji. Warto jest uzupełnić ten obraz widziany oczami jednego lotnika, który dążył do miejsca możliwej walki z wrogiem. Cały czas uciekinierzy analizowali przyczyny tej narodowej klęski.

Druga część opisu dotyczy już pobytu wojsk we Francji, która jako sojusznik miała wspomóc Polskę we wrześniu. Niebawem okazało się, że i sama nie potrafiła się obronić przez atakiem Armii Niemieckiej, która obeszła od północy ponoć nie zdobycia wał obronny Maginota. Okazało się, że celem wielkiego odwrotu była dopiero Anglia.

Z chwilą uzyskania informacji o napaści Związku Sowieckiego na Polskę, od dnia 17 września 1939 jednostki lotnicze pieszo i samolotami zaczęły przekraczać granicę polsko-rumuńską w Kutach.

Miejsce chwilowego postoju - Rumunia

Rumunia, obok Łotwy i Węgier była w latach 1918-1939 w przyjaznych stosunkach z Polską. Mieliśmy z nią podpisany w 1921 i 1931 roku układ o wzajemnej pomocy w przypadku agresji sowieckiej. Rumunia była jednak w strefie wpływów niemieckich i miała podpisany w marcu 1939 układ gospodarczy z Niemcami. W chwili wybuchu wojny ogłosiła neutralność. Dnia 18 września granica rumuńska została otwarta dla wszystkich uciekinierów z Polski. Na podstawie układu haskiego z 1907 rząd i armia polska musieli być po przekroczeniu granicy rumuńskiej internowani. Rumunia nie była jedynym miejscem ewakuacji.

Na Węgry przeszło od 50 do 140 tysięcy polskich uchodźców, w tym około 35 tysięcy polskich żołnierzy . Większości z nich dzięki akcji EWA nieoficjalnie wspomaganej przez rząd i ludność węgierską, przy stałym sprzeciwie Niemców, udało się przedostać do Francji. Na Litwę i Łotwę odpowiednio około 15 tys. ludności i 1300 żołnierzy, ale stamtąd było znacznie trudniej przedostać się do Anglii.

Przez Rumunię w latach 1939-1940 przeszło ok. 60-100 tys. polskich uciekinierów, w tym ok. 30 tys. żołnierzy. Polscy żołnierze byli rozwożeni w Rumunii pociągami do ponad 30 obozów pośpiesznie przygotowywanych na terenie całego kraju, często w wioskach u chłopów. Stosunek ludności rumuńskiej do Polaków był życzliwy. Władze musiały się jednak liczyć ze stałymi oficjalnymi naciskami Niemców oraz obecnością agentów niemieckich. Jerzy pisał:

(…) W obozie naszym we Frecatei wytworzyły się dwie skrajne orientacje. Pierwsi biernie poddawali się sytuacji oczekując na okoliczności, które bez przeszkód pozwolą im na wygodne przedostanie się do Francji. Drudzy w większości młodzież, postanowili działać na własną rękę bez względu na ryzyko przedsięwzięcia. Organizowali małe zespoły dobranych ludzi i wędrowali w stronę morza. Z tego bowiem w kierunku słusznie oczekiwać mogli szybszego nadejścia pomocy. Drogi lądowe wydawały się niepewne, bowiem trudno było cokolwiek powiedzieć o nastrojach Bułgarii, Jugosławii lub Italii. Na ogół kombinacje nasze były śmiałe i zdecydowane. Przekonani byliśmy, że cel naszych dążeń uświęca wszelkie środki. Ryzyko jednak niektórych przedsięwzięć było duże, na przykład podróżowanie po morzu na małej łódce przybrzeżnej. Wszystkie nasze samodzielne poczynania były utrudniane przez tajnie działającą policję rumuńską pozostającą pod wyraźnymi dyrektywami niemieckiego Gestapo.

Ambasada Polska w Bukareszcie stała się miejscem rozgrywek politycznych pomiędzy członkami rządu sanacyjnego a opozycją i wojskowymi, którzy zaczęli się podporządkowywać gen Władysławowi Sikorskiemu. Dzięki wpływom Francji, gen. Sikorski pod koniec września udał się do Francji, gdzie 30 września z nadania Prezydenta Raczkiewicza został premierem rządu Rzeczypospolitej na uchodźctwie. Ta skomplikowana sytuacja polityczna miała wpływ na działania polskich służb dyplomatycznych, konsularnych i wojskowych w opiece nad internowaną ludnością i wojskowymi – również w Rumunii.

Ale już 23 września mjr Jakub Kosiński, kpt. Wacław Waltera, mjr Jan Jankowski, ppor. inż. Jan Rusin i kpt. Jan Grzebalski dostali zadanie zorganizowania w Konsulacie w Konstancy ewidencję internowanych wojskowych oraz przygotowanie ich wyjazdu do Francji. Współpracując z wyższej rangi oficerami z byłych pułków lotniczych organizowano ucieczki lotników z obozów internowania.

Równocześnie rozpoczęto poszukiwanie transportu morskiego do Grecji i na Bliski Wschód, a stamtąd do Francji. Początkowo negocjacje z armatorami wynajmowanych statków prowadziła ambasada w Bukareszcie, a potem konsulat w Konstancy. Wynajęte statki zabierały z portu w Konstancy oraz Bałcziku kolejne grupy lotników przewożąc ich do Stambułu, Pireusu, Bejrutu, Hajfy, a dopiero stamtąd do Marsylii.

Wszystkim skierowanym do ewakuacji wojskowym wydawano nowe paszporty, ze zmienionymi danymi, z cywilnymi zawodami, z wyjazdową wizą rumuńską oraz wypłacono minimalny żołd. Środki na wypłaty pochodziły z kasy ambasady i ze sprzedaży samochodów rządowych, które dojechały do Rumunii i po skonfiskowaniu przez pracowników konsulatu były sprzedawane Rumunom.

Jerzy przybył do obozu w Eforie, gdzie:

(…) W dniu mojego przyjazdu stan obozu polskiego liczył dwieście osób. Z każdą godziną przebywały następne grupy Polaków. Tworzyliśmy jednolity zespół personelu lotniczego, nie było więc tutaj żadnego wojskowego innej broni. Zajmowanie kwater w willach było ściśle kontrolowane przez miejscową prefekturę policji. Oficjalnie występowaliśmy pod szyldem zgrupowania młodzieży uniwersyteckiej, która wyemigrowała z okupowanej Polski. Opiekunem naszym był profesor [Wacław] Waltera, w rzeczywistości kapitan pilot. Dzięki znajomości języka rumuńskiego, profesor Waltera załatwiał wszelkie formalności meldunkowe z władzami rumuńskimi. (…) W Eforie przeprowadzana była koncentracja lotników mających wkrótce odpłynąć z Konstancy statkiem wynajętym przez władze polskie u jakiegoś prywatnego przedsiębiorcy tureckiego.

Władze rumuńskie oficjalnie, na życzenie, a raczej żądanie Niemiec blokowały wyjazdy Polaków z Rumunii, ale też nie przeszkadzały konspiracyjnym metodom organizacji wyjazdów. Część funkcjonariuszy Policji i urzędników była też przekupywana. Jednakże w ewakuacji silnie przeszkadzali agenci niemieccy i trzeba było poszukiwać coraz to innych dróg wyjazdu z Rumunii. Skorzystano z połączenia kolejowego przez Timisoarę, Belgrad, Saloniki do Aten. Trasa ta liczy około 2000 km, ale wtedy komunikacja była sprawna – dzisiaj z powodu zawieszenia połączenia Timisoary z Belgradem już nie można przejechać się śladem lotników.

Tą trasą jechał też Jerzy:

(…) Rano dnia 9 października [1939] wyjechałem przed Gewgeliję [Dowideję] ku granicy greckiej. Podróż odbywałem wygodnym i luksusowym przedziale I klasy międzynarodowego Orient Expresu. Wreszcie wojażowałem swobodnie i bez żadnych obaw. (…) W czasie kontroli paszportu odebrałem od delegata polskiego konsulatu w Atenach 50 drachm zapomogi. O każdej więc porze dnia i nocy, bezpośrednio po przekroczeniu stacji granicznej, każdy żołnierz polski znajdował natychmiastową pomoc i opiekę.

Z Konstancy, Bałcziku, Pireusu, Splitu bezpośrednio lub przez Hajfę i Aleksandrię wypływały statki przeważnie do Marsylii z ewakuowanymi żołnierzami i podoficerami oraz oficerami do stopnia kapitana. Czasem tylko udało się przemycić na statek wyższej rangi starszych wojskowych, członków byłego rządu polskiego, cywili czy też żony i rodziny. Na tej trasie kursowały, opłacone przez admiralicję Wlk. Brytanii polskie statki s/s Pułaski, s/s Warszawa, s/s Batory, s/s Kościuszko i każde inne, które udało się zmobilizować. Warunki na nich nie były luksusowe, ale nie to było ważne dla ewakuowanych – tam mogli mieć nadzieję na przyszłą walkę z wrogiem.

Do Francji udało się ewakuować od ok. 22 do 32 tys. internowanych, głównie wojskowych, a szczególnie lotników, marynarzy i żołnierzy wojsk pancernych. W lutym 1941 Rumuni przekazali władzom niemieckim ok. 900 polskich oficerów. W Rumunii do zajęcia tego kraju przez wojska sowieckie w 1944 pozostało ok. 4 tys. internowanych.

W dniu 22 lutego 1940 statkiem z Konstancy wyruszył mjr Jakub Kosiński w podróż do Francji przez Istambuł. Pireus, Hajfę, Bejrut, Aleksandrię, Algier do Marsylii, gdzie dotarł 15 marca.

Z dzisiejszej perspektywy, była to jedna z większych udanych akcji ewakuacyjnych, realizowana bez wcześniejszego przygotowania, zorganizowana sprawnie na terenie obcego państwa, przez rozbitą administrację cywilną i wojskową dla niezorganizowanego wojska, z celem oddalonym o około 4000-6000 kilometrów we Francji.

Miejsce oczekiwania - Francja

We Francji już 30 września 1939 Władysław Raczkiewicz został mianowany Prezydentem RP i tego samego dnia mianował Premierem i Naczelnym Wodzem gen. Władysława Sikorskiego. Powstał rząd polski na uchodźctwie, dobrze współpracujący z rządem francuskim.

Trudniej było temu rządowi opanować politycznie i organizacyjnie napływających do Francji polskich uchodźców. Wraz z tymi ludźmi do Francji przeniosły się wszelkie swary i animozje z Polski przedwrześniowej, z tym że teraz to opozycja uzyskała władzę. Dla Sikorskiego koniecznym stało się odseparowanie polityczne i praktyczne przeciwników politycznych, a także wielu wyższych rangą oficerów, którzy zawiedli w kampanii wrześniowej, a dodatkowo byli jemu przeciwni. Gen. Sikorski dla przeciwników zorganizował obóz w Cerizay, do którego skierowano kilkuset oficerów. Dla kamuflażu przed Francuzami opisywano ten obóz jak miejsce odosobnienia osób, które muszą być separowane od społeczeństwa.

Równocześnie rozpoczęto poszukiwanie winnych klęski kampanii wrześniowej oraz rozliczanie spraw i afer z okresu przedwrześniowego. Rozpoczęła się akcja zbierania meldunków o zachowaniu się przełożonych i kolegów podczas kampanii w Polsce. Doprowadziło to do donosicielstwa wynikającego często ze zwykłej ludzkiej zawiści. Specjalne Komisje analizowały dziesiątki tysięcy takich meldunków, często mało wiarygodnych - w rezultacie nastąpiło rozluźnienie dyscypliny przez podważenie autorytetu przełożonych.

W obliczu napaści Niemców na Francję zreflektowano się i odstąpiono od tego typu działań, ale poczynionych szkód moralnych i zerwanych relacji międzyludzkich nie dało się już tak szybko odbudować. Typowy polski zaścianek odżył we Francji w sytuacji, gdy wszyscy Polacy powinni się zjednoczyć. Sprawę odpowiedzialności za wynik kampanii wrześniowej przekazano specjalnej Komisji powołanej 31 maja 1940 dekretem Prezydenta.

W tym okresie do Francji przybywali z Rumunii, Węgier – z Polski różnymi drogami uciekinierzy, w większości żołnierze rozbitych armii, podchorążowie, lotnicy, pancerniacy. Przybywali w nieładzie pozbawieni bezpośredniego dowództwa, ale też nie ufający wyższym rangą oficerom. Francuzi przyjmowali w portach kolejne grupy, starając się rozlokować ich w organizowanych naprędce obozach. Wspólnie z przedstawicielami polskiego rządu dokonywali ewidencji i przydzielali książeczki zaopatrzeniowe pozwalające pobierać żołd.

Ale też dla większości z przybyłych do Francji nie było zajęcia. To demoralizowało jeszcze bardziej. Dostając żołd ciekawiej było się bawić, niż pracować, szkolić, czy służyć w nowo organizowanych jednostkach wojskowych, nie mających ani umundurowania ani broni, ani nawet porządnych koszar. Polacy, zwani przez Niemców turystami Sikorskiego opanowali doskonale uogólnione stosowanie przepisów polskich i francuskich, wybierając z nich treści korzystniejsze i przyjemniejsze – jak na przykład obowiązkowe wino do obiadu.

Taka sytuacja miała też wpływ na relacje z ludnością francuską, która początkowo patrząc przychylnie na przybywających Polaków, z czasem zmieniała się, bojąc się o własne przetrwanie, mając przekonanie, że to Polacy są winni tej wojny, która też zagraża Francji. Francuzi, pamiętający jeszcze dobrze I Wojnę Światową, w której stracili 75% zmobilizowanych na nią 8 milionów żołnierzy, jeszcze nie odbudowali tych strat. W 1936 roku ludność Francji liczyła tyle co w 1911. Młodzi też nie chcieli tracić życia w tej, ich zdaniem bezsensownej wojnie.

Linia Maginota dla Francuzów była gwarancją bezpieczeństwa przed Niemcami – wydawało się im że była to linia obronna nie do pokonania. Jakub Kosiński stwierdził – na linię Maginota codziennie zamiast amunicji szły jeden za drugim transporty z winem, stamtąd zaś codziennie odchodziły transporty ze zbuntowanymi żołnierzami w głąb kraju, gdzie część z nich zostaje rozstrzelanych, część zaś wywieziona do Francuskiej Gujany na ciężkie roboty.

Szczególne oczekiwania mieli przybyli polscy lotnicy, którzy byli przygotowani do walki z Niemcami i tylko czekali na okazję. Ale Francuzi nie mieli samolotów nawet do ich przeszkolenia. Organizowano obozy szkoleniowe z nauką francuskiego oraz pogadankami na różne tematy:

(…) na przykład na temat: co jest lepsze do budowy samolotów - drewno czy metal?. Innym razem ktoś mówił przez cztery godziny o historii powstania pieniądza. Zaledwie skończono z pieniądzem, już w programie następnych dni zapowiedziano cykl wykładów na temat chorób wenerycznych.

Z czasem starano się zorganizować te różne grupy wojskowych w organizacje wojskowe, mające jakąś komendę i służbę. Ale dalej był czas oczekiwania i poszukiwania możliwości latania, jak choćby na wyremontowanym przez polskich mechaników samolocie z czasów pierwszej wojny światowej, nazwanym pieszczotliwie Wojciechem. Większość była dalej zajmowana nauką francuskiego i pogadankami – ale głównie leżeli bezczynnie na lotniskach. Część pilotów oraz personelu wysłano na szkolenie do Afryki, gdzie rzeczywiście mogli doskonalić swoje umiejętności lotnicze.

Zgodnie z umową z Wlk. Brytanią od stycznia 1940 rozpoczęła się rekrutacja polskich lotników i personelu technicznego do jednostek RAF.

(…) Wielka Brytania zobowiązała się przyjąć:

Początkowo wybierano spośród ochotników najlepszych pilotów, po czym kierowano na szkolenie do Anglii. Problemem stała się przysięga na wierność Królowi Wlk.Brytanii, której część podchorążych odmówiła złożenia – zostali odesłani z powrotem do Francji.

Dla wzmocnienia morale lotników, 7 lutego 1940 spotkał się z nimi Naczelny Wódz gen. Sikorski:

(…)Naczelny Wódz oświadczył, że gotowość bojową osiągniemy w lecie. Wierzył w naszą karność i zapał, w najwyższe wartości moralne. - Jeżeli zabraknie wam tych cnót żołnierskich, jeżeli nie będę miał za sobą armii o najwyższych wartościach bojowych, bez tego, ja Polski nie odbuduję. Więc on – Wódz - człowiek ten, przed którym o krok stałem, będzie budował Polskę. Co za ogrom odpowiedzialności zawierały te słowa. Ile później doznał Generał przykrości od najbliższych współpracowników za tego rodzaju wypowiadanie się.

Na terenie Francji kilkunastu pilotów przydzielono do dywizjonów francuskich, część do zadań specjalnych i ochrony obiektów wojskowych. W drugiej dekadzie lutego 1940 sformowano dywizjon fiński, który miał zostać wysłany do udziału w wojnie fińsko-sowieckiej. Po rozejmie Finlandii z ZSRR, dywizjon ten w kwietniu 1940 został przemianowany na 1/145 Dywizjon Warszawski i wyposażony 18 maja w myśliwce typu Caudron CR714, które okazały się gorsze od myśliwców Luftwaffe. Polacy latali na nich z braku innych samolotów.

Z tysiąca polskich pilotów, tylko 174 miało możliwość walczyć w kampanii francuskiej. Uzyskali 52 pewne i 10 prawdopodobnych zwycięstw. Zginęło 11 lub 13 polskich pilotów. W maju 1940, w chwili wkroczenia Niemców do neutralnej Holandii, Belgii i Luksemburga, a stamtąd do Francji w polskich szeregach początkowo zapanował optymizm, że wreszcie będzie można walczyć z wrogiem. Niestety dość szybko się okazało, że obejście przez Niemców linii Maginota od północy postawiło Francję w trudnej wojskowej sytuacji, do której nie byli przygotowani. Co więcej dalej nie mieli zadań dla polskich lotników.

Już 27 maja 1940 Brytyjczycy rozpoczęli ewakuację wojsk z plaży i portu w Dunkierce. Do 4 czerwca ewakuowano ponad 186 tys. żołnierzy brytyjskich, 2/3 stanu brytyjskich wojsk ekspedycyjnych we Francji oraz 125 tys. wojsk francuskich, belgijskich i innych Aliantów. Utracono praktycznie cały sprzęt wojenny. Potem wielu Francuzów powróciło do Francji.

Widząc wokół sytuację podobną do tej z kampanii wrześniowej, tysiące uchodźców na drogach, wojsko francuskie w rozsypce, Polacy musieli sami zatroszczyć się o swoją ewakuację. Niestety próby porwania jednego z setek samolotów stojących na lotnisku i pilnowanych przez oddział Senegalczyków nie udały się. Francuzi na zapas spełniali jeden z zapisów przyszłego aktu kapitulacji:

7. Nie wolno żadnemu samolotowi opuszczać ziemi francuskiej.

Tylko dwóm pilotom udało się podstępem uprowadzić myśliwce. Personel Dywizjonu Warszawskiego, 19 czerwca został przewieziony do portu La Rochelle, skąd odpłynął do Anglii. Po zapowiedzi i podpisaniu 22 czerwca kapitulacji Francji, polscy żołnierze znaleźli się w trudnym położeniu. Już 19 czerwca polski Rząd wyjechał do Londynu, a premier gen. Sikorski przez radio wezwał żołnierzy do Anglii.

(…) Ci, którzy przedostawali się do Anglii lub gdziekolwiek poza granice Francji, czynili to niejednokrotnie przemocą przebijając się przez kordony francuskie z bronią w ręku. Taką była w tej chwili biedna Francja, wobec której skończyła się wszelka nasza lojalność. Francję należało pozostawić jej własnemu losowi, a samemu uchodzić.

Były dwie drogi ucieczki – bezpośrednio z portu francuskiego statkiem do Anglii, lub przez Morze Śródziemne do portów algierskich, Algieru lub Oranu, a stamtąd lądem do Casablanki, skąd było możliwe dostać się bezpośrednio lub przez Gibraltar do Anglii. Problemem było, że statki francuskie bały się płynąć do portów angielskich, aby nie być internowanymi, a angielskie do francuskich z tych samych powodów. Sytuacja się szczególnie zaogniła się po zaatakowaniu przez flotę angielską floty francuskiej w Oranie.

Droga przez Hiszpanię była niebezpieczna, gdyż Franco sprzyjał Nazistom – złapani uciekinierzy byli wtrącani do obozów. Dopiero pod koniec wojny reżim frankistowski zmienił front i zaczął cichą współpracę z Aliantami, zwalniając Polaków, Anglików i Francuzów z obozów.

Po 22 czerwca 1940 organizacja ewakuacji setek polskich żołnierzy była logistycznie skomplikowana. Polskich władz już we Francji nie było. Francuzi nie wiedzieli kto nimi rządzi w danym miejscu – już Rząd w Vichy, czy może niemiecki okupant. Niektórzy się obawiali niemieckiej reakcji na pomaganie Polakom. Utrudnione były kontakty telefoniczne. Nie było bezpośredniej łączności z Wlk. Brytanią. W portach nie było statków, które miały przypłynąć, ale nie wiadomo skąd. Zarządzanie tłumem tysięcy żołnierzy, podatnych na różne plotki nie było łatwe.

A jeszcze byli Francuzi, którzy też chcieli się ewakuować z Francji przynajmniej do Afryki francuskiej, byli też Czesi, a także wyżsi rangą polscy oficerowie z żonami i dobytkiem.

Płk dypl. Jakub Kosiński przeprowadził ewakuację 3000 lotników, podchorążych i żołnierzy z Argelès-sur-Mer leżącym nad Morzem Śródziemnym transportem kolejowym do portu St.Jean-de-Luz, leżącego nad Atlantykiem, okrętami angielskimi bezpośrednio do Anglii. (Dzisiaj ta podróż koleją z dwoma przesiadkami i wykorzystaniem TGV trwa 10 godzin). Z drugiej grupy 3000 żołnierzy w Port-Vendres, leżącym nad Morzem Śródziemnym, udało mu przekonać kapitana angielskiego kontrtorpedowca oczekującego na 250 angielskich i czeskich obywateli, aby zabrał również 600 polskich i przebranych w polskie mundury francuskich wojskowych.

Po typowych już przepychankach przy trapie z rodzinami wojskowych, załadowany okręt odpłynął do Gibraltaru. Dla następnych 24 czerwca pojawiły się dwa okręty francuskie, które przewiozły ich do Oranu. Na te okręty udało się też zabrać polskie samochody, które jeszcze były przywiezione z Rumunii. W dniu 26 czerwca okręty dotarły na redę Oranu. Po drodze trzeba było jeszcze przekonać zbuntowanych marynarzy francuskich do pracy oraz wykryć szpiega, który na szczęście nim nie był, chociaż niby Francuzka, ale Czeszka była bardzo podejrzaną. Z Oranu wszyscy repatrianci musieli się dostać koleją do Casablanki. Płk Kosiński z płk. Luzińskim i płk. Iwaszkiewiczem do Casablanki pojechali samochodami – około 1200 km i tylko mieli kłopoty z oponami. Wreszcie z pomocą płk. Mateusza Iżyckiego 2 lipca udało się zaokrętować wszystkich polskich żołnierzy i cywilów na statki francuskie oraz polski ORP Wilia i popłynąć do Gibraltaru. Po przesiadce na okręt angielski w konwoju dotarli do Liverpoolu 17 lipca 1940.

Po upadku Francji około 6.200 lotników zostało ewakuowanych do Anglii, ale pozostało tam 2/3 Polskich Sił Zbrojnych. Część z nich została internowana w Szwajcarii, wielu wpadło w niemiecką niewolę, nieliczni jeszcze potem dotarli do Anglii różnymi drogami. Wiele tutaj napisano dobrego i złego o pobycie Polaków we Francji. Wiele też na ten temat napisał Jerzy w swoich wspomnieniach.

Może warto to podsumować cytatem ze wspomnień płka Jakuba Kosińskiego - …Przy naszym niewyrobionym jeszcze charakterze jako narodu , przy naszej kłótliwości i osławionym indywidualizmie ( w ujemnym znaczeniu tego słowa), posiadamy w sobie jednak coś, co w beznadziejnych sytuacjach pozwala wytrwać i przetrwać, z zachowaniem nietkniętych wartości narodowych, które w okolicznościach sprzyjających stawiają nas na nogi jako Naród o własnym obliczu. Tego mogą nam naprawdę pozazdrościć inne narody świata, które w 1940 roku nie wszystkie zdały egzamin w obliczu katastrofy Europy. …

Nowe możliwości - Anglia

Bardzo zmęczonych drogą, przybyłych do Anglii lotników i personel techniczny umieszczano w przejściowych obozach dając im przede wszystkim wikt i opierunek. Anglicy wykazywali przy tym dużą życzliwość Polakom, zdając sobie sprawę, że po kapitulacji Francji pozostali samotni walczący z Niemcami, a ich jedynym Aliantem są teraz polscy lotnicy i żołnierze. Bo przybyli francuscy żołnierze zaraz chcieli wracać do kraju, gdyż warunki kapitulacji nie wydawały im się tak straszne. Na razie tylko niewielu posłuchało przemówienia Charlesa de Gaulle, wzywającego do walki o Wolną Francję.

Od 17 lipca 1940 nowym Generalnym Inspektorem Polskich Sił Zbrojnych (PSP) w Wlk. Brytanii został gen. bryg. obs. Stanisław Ujejski. W dniu 5 sierpnia 1940 została zawarta kolejna umowa lotnicza pomiędzy rządem polskim na emigracji a rządem Jego Królewskiej Mości. Ustalała ona suwerenność PSP, które są częścią Polskich Sił zbrojnych i składana będzie tylko polska przysięga, polska flaga będzie prezentowana obok flagi brytyjskiej, a lotnicy będą nosić polskie stopnie wojskowe i oznaki specjalności lotniczych. Zadeklarowane zostało zorganizowanie czterech dywizjonów bombowych oraz od dwóch do pięciu dywizjonów myśliwskich. Następowała stabilizacja pobytu polskich lotników w Anglii – otrzymywali przydziały, stopnie RAF oraz żołd. Pod koniec 1940 roku stan PSP wynosił ponad 8000 osób personelu.

Czas odwrotu się skończył.