"Życie będzie biegło..." "304 Dywizjon" O Jerzym WBI

Wprowadzenie polskiej komendy na Apelu

kpt. pil. Jerzy Iszkowski

aktualizacja: 2018.07.01

Cytat ze wspomnień Jerzego z lipca 1943 roku

Postanowiłem raz samodzielnie rozprawić się z pewnym problemem, który najbardziej mi dokuczył. Zaobserwowałem bowiem, że cała jednostka rozpoczynała codzienną pracę od porannego apelu. Kilka tysięcy ludzi różnych stopni, Polacy i Anglicy, razem stawali w zwartych eskadrach na placu alarmowym. Obowiązywały wszystkich komendy w języku angielskim. Raport od eskadr polskich przyjmował adiutant komendanta bazy, Anglik. Ten z kolei składał raport komendantowi, też Anglikowi. Następowało później podniesienie flagi brytyjskiej i polskiej na jednym maszcie. W tym wszystkim drażniło mnie jedynie to, że Polacy wykonywali angielskie komendy. Zagrała we mnie urażona ambicja narodowa. Trzeba było temu w jaki sposób zaradzić. Pertraktacje służbowe mogły się nie udać. Należało więc działać faktami dokonanymi.

Kilkakrotnie z ubocza przypatrywałem się porannym komediom apelowym, aż wreszcie w którymś dniu nie wytrzymałem. Wstałem wyjątkowo wcześnie rano ażeby trafić na właściwy moment. Trafiłem. Właśnie ustawiały się dwuszeregach polskie eskadry, w sumie około 700 oficerów i szeregowych, pod dowództwem oficerów służbowych. Dowódców eskadr nie było. Obok formowały się eskadry angielskie. Stanąłem na froncie kolumny polskiej i donośnym głosem wezwałem do siebie oficerów służbowych. Gdy podeszli, kazałem im podporządkować się tylko moim rozkazom. W eskadrach polskich zakazałem wykonywać komend angielskich. To wszystko. Zresztą nikt mnie o nic nie pytał. Że działałem samowolnie, nikogo teraz nie mogło to obchodzić.

Stanąłem frontem do masztu i czekałem.

Z budynku dowództwa Stacji zbliżał się adiutant komendanta, major. W odpowiednim miejscu zatrzymał się i jak zwykle w języku angielskim zarządził złożenie mu raportu ze stanu eskadr. Padły komendy w oddziałach angielskich. W oddziałach naszych panowała cisza. Tej chwili donośnie zawołałem po polsku:
- W eskadrach baczność, na prawo patrzeć, oficerowie służbowi złożyć mi raport!

Teraz kolejno odezwały się polskie komendy i za chwilę w jednym szeregu ustawili się przede mną oficerowi służbowi, zamiast, jak bywało dotychczas, przed Anglikiem. Przyjmowałem raporty. Z ukosa obserwowałem zbaraniałego adiutanta angielskiego. Przerwał on swoje czynności służbowe i już zamierzał podejść do mnie, gdy z budynku wyszedł pan i władca Bramcote, komendant we własnej osobie.

- Dziękuję panom - zasalutowałem oficerom po odebraniu ostatniego raportu - proszę szybko wracać do oddziałów.

Nie starczyło czasu adiutantowi na wszczęcie ze mną awantury, bo oto już należało jemu, no i mnie, podejść śpiesznym krokiem do pułkownika, który pod masztem przystanął w wyczekującej postawie na baczność. Oczywiście pułkownik jak zwykle czekał tylko na adiutanta, ale nie dla mnie. /p>

Adiutant zakomenderował do wszystkich:

- Attention, eyes right!

Jednocześnie podałem taką samą komendę po polsku. Powtórzyli ją poszczególni oficerowie służbowi i frontując na prawym skrzydle eskadr, salutowali.

Pierwszy przed komendantem stanął adiutant Stacji, prawie natychmiast pojawiłem się obok niego. Komendant ze zdumieniem raczył mnie zauważyć i w wzburzeniu chyba nie słyszał tego co w tej chwili mówił do niego adiutant. Anglik skończył swój paradny meldunek. Teraz pułkownik zdał na celująco egzamin ze swojej inteligencji, bowiem domyślając się, że po to tu sterczałem ażeby coś powiedzieć służbowego, rad nie rad przesunął się o krok, zatrzymując się przede mną w regulaminowej postawie. Zasalutowałem, on też i zameldowałem… niesłychane!... po polsku.

Panie pułkowniku, melduję polskie eskadry na apelu porannym. Stan 60 oficerów i 600 szeregowych.

Natychmiast powtórzyłem po angielsku.

W waszym języku Sir, to znaczy, że melduję polskie eskadry na apelu porannym. Stan 60 oficerów i 600 szeregowych.

Rudy pułkownik zdawał się płonąć w tym momencie. Dziwne, że go krew nie zalała. Ale teraz nie czas było na to. Należało kończyć paradę i to jak najprędzej ażeby nie przedłużać skandalu, jak zapewne w ten sposób mógł rozumieć moje bezczelne wystąpienie. Nie patrząc już na mnie, a raczej za wszelką cenę nie chcąc mnie widzieć, wymamrotał coś do adiutanta i odsunął się na bok.

Adiutant podał komendę spocznij.

W oddziałach, baczność, spocznij! – wtórowałem Anglikowi.

Teraz nastąpił kulminacyjny moment parady. Poczet flagowy stał już przy maszcie. Sam Komendant rozkazał oddziałom znowu przyjąć postawę baczność. Dotychczas on jeden miał prawo do tego głosu. A tu jednocześnie ktoś drugi komenderował.

Całość na moją komendę, baczność! - zawołałem po polsku.

Obróciłem się na pięcie w tył zwrot i salutowałem, stojąc na równej linii z pułkownikiem i jego adiutantem. No maszt pięły się flagi, pierwsza brytyjska, druga tuż pod nią polska.

Zakończenie apelu odbyło się jak zwykle w tych razach, ale nieco w innym porządku. Obok komend angielskich znowu słychać było komendy w języku polskim. Wreszcie nastąpił ostatni incydent. Dotychczas po zakończeniu apelu, na rozkaz adiutanta wszystkie eskadry, a więc i polskie, odmaszerowywały w zwartej kolumnie na ubocze lotniska, celem odbycia krótkich ćwiczeń w mustrze zwartej.

Tam już działo się wszystko prawidłowo, to znaczy Anglicy ćwiczyli po swojemu, a nasi po polsku.

Postanowiłem pokrzyżować i te zwyczaje. Wydałem rozkaz:

Eskadry odmaszerować natychmiast do zajęć w hangarach.

I w pewnym momencie z ogólnej międzynarodowej kolumny oderwała się tylko polska i inną aniżeli dotychczas drogą skierowała się prosto do hangarów.

Komendant skinął na mnie. Posłusznie zbliżyłem się do Anglika.

Yes Sir – zameldowałem się.

What is the matter with you Ikszkokski! – nielitościwie koślawił nazwisko moje.

Co to znaczy, to pana wystąpienie... Demonstracja? It is sabotage! – krztusił się z gniewu pułkownik.

I beg your pardon Sir – przerwałem grzecznie – wykonałem tylko rozkaz generała Kalkusa. Nic więcej. That’s all Sir.

What ?!

To wszystko Sir – powtórzyłem.

Koniec. Dyskusja zbędna. Zasalutowałem i energicznie zrobiłem w tył zwrot.

Byłem cholernie zadowolony. Ale dałem im nauczkę. Niech wiedzą Anglicy, że my Polacy to nie najemnicy, a odrębna armia sojusznicza z własnym językiem służbowym, z własną polską komendą.

Wreszcie znalazłem jakąś robotę w tym zasranym Bramcote.

Ale co teraz będzie? Generał Kalkus o niczym nie wie. Czy nie przeholowałem? Strach mnie obleciał. Jeżeli Dudziński nie wyciągnie mnie z tego, to może być wielka międzynarodowa granda, już nie tylko tutaj w Bramcote, ale nawet na szczeblu Air Ministry w Londynie.

Pogoniłem do pułkownika Dudzińskiego. Właśnie golił się. Przyjął mnie w tym stanie, wysłuchał i zdębiał. - I co teraz panie Jerzy? Co? Hę?... - Nie wiem... psiakrew. - Ale pan narobił... - Porządek polski zaprowadziłem panie pułkowniku bo już... - Spokojnie... spokojnie.

Trafiłem. To on przecież inicjował naszą polskość w jednostkach lotniczych. Może mimo wszystko był zadowolony z mego politycznego wybryku obserwowałem? Obserwowałem bacznie odbitą w lustrze twarz dowódcy. W kłębach piany mydlanej nie wyglądała tak źle.

Zapukano do drzwi. - Wejść! – warknął Dudziński - ale ruch od samego rana... - mamrotał skrzywioną gębą.

W progu stanął żołnierz. - Pan generał prosi pana pułkownika natychmiast do siebie – zameldował. - Zamelduj generałowi to co widzisz. Powiedz że zaraz przyjdę. Żołnierz wyszedł, pułkownik rozłożył przede mną ręce. - No?... -Trudno panie pułkowniku – odpowiedziałem bezradnie – zresztą niech będzie co ma być – dokończyłem bez sensu.

Odmeldowałem się i czekałem pół dnia na wiadomość z gabinetu wodzów alianckich.

Finał?

Szczęśliwy dla mnie. Wodzowie w jakiś sposób doszli do porozumienia, w wyniku czego Dudziński po ojcowsku skarcił mnie za samowolę, Kalkus wyniośle powtórzył upomnienie w ostrzejszej formie, komendant angielski najwyraźniej zagiął na mnie parol, ale od tego historycznego dnia, każdorazowo wyznaczany był oficer polski do porannych apelów. Przemocą wprowadzona przeze mnie forma polskiej parady jednocześnie obok angielskiej, utrwaliła się jako oficjalnie obowiązująca. Płk Dudziński w końcu mógł być zadowolony ze mnie, też i gen. Kalkus z czasem łaskawszym okiem spoglądał na mnie.

Najważniejsze wszakże było, że wojsko nasze zrozumiało intencje tych wielkich przemian politycznych i z entuzjazmem je aprobowało.